#1 2013-06-29 18:23:05

 Anárion S. de Voltarie

Mieszkaniec

46931968
Zarejestrowany: 2013-06-29
Posty: 6
Punktów :   

Anárion Sanither de Voltarie

Anárion Sanither de Voltarie


Syn Teorana z rodu Spalonego


zwany


Nienawistnym



Potomek ludzi, wierzący w ideę bardów

.
 

Anárion, pomimo przyjemnie brzmiącego imienia jest postacią dosyć tragiczną, postawionego na straconej pozycji, od samych początków jego życia. Od gęsto usianego niepowodzeniami dzieciństwa po destrukcyjny przebieg jego lat młodzieńczych, gdy zaczął dbać o kunszt, swą pasję i jedne co w życiu mu wyszło, czyli poezja, pieśni i dźwięki lutni.

„Rodzina, szczęście? Przepraszam, czy możesz mnie wtajemniczyć?”




I. Anárion, Posępny Bard

Urodzony w niewielkiej, mieszczańskiej rodzinie Anárion był dzieckiem z przeznaczeniem „przynieś, podaj, pozamiataj”, był pomiatany przez rodzinę, jako jedynak toteż wszystko spadało na jego głowę, z czarnymi, rozwichrzonymi przez wiatr włosami pod którymi dało się niekiedy ujrzeć dwoje, matowych, szarych oczu. Nie był nigdy osobą wymagającą, jadł ile musiał, pił ile wystarczało, trzymająca się zawsze w cieniu osoba… Dzieciństwo minęło mu w trudnych, roboczych warunkach, jednak młody Anárion nie wydawał się tym przejęty, ani o dziwo nie był zahartowany tą pracą, nadal był cherlawą osobą, z każdym dniem coraz bardziej oddaloną od „normalności”. Działo się tak że potrafił już od najmłodszych lat mistrzowsko manipulować ludźmi, sprawiać by wysługiwali go w jego pracach. W czasie gdy zdobyci przez niego „niewolnicy” odwalali brudną robotę on zakradał się do sąsiedniej karczmy aby słuchać i rozmyślać nad pieśniami przejezdnych trubadurów. Wraz z upływem czasu nie dostrzegł on radości w karczmiennych zabawach przy piwie… Jednak z każdym dniem, najmniejszą chwilą rosła w nim nienawiść do świata materialnego i jego rasy. Działo się to przez dwa środowiska w których musiał przebywać… Dom „rodzinny” jak i akademię do której uczęszczał. Gdy skończył wiek młodzieńczy, stał się mężczyzną, pomimo iż niezdrowo chudym, udał się do znanej mu świetnie karczmy… Jego widok jednak tego dnia wzbudził więcej kontrowersji niż kiedykolwiek, gdy tylko stanął w drzwiach tawerny pijacka burda ustała i zaczęły się niemiłe docinki dotyczące jego sposobu bycia, sygnetu rektora akademii Syevan’a, długi, zmurszały płaszcz podróżny i wystający zza pazuchy srebrny flet… A było to w dzień gdy wszystko miało się skończyć, tego dnia właśnie, w owej karczmie, usłyszał pieśń, pieśń która ujęła go, pasowała do jego życia, rozbrzmiewając w nim przez resztę życia…



"Dusze strapione,
Świata niegodziwego,
Zostańcie wyzwolone,
W imię jedynego,
Płomienia, żywiołu,
Oczyszczającego dusze,
Wyzwalającego z mozołu,
Który żyć godnie pozwoli,
Trawiąc Tych swymi językami,
Którzy nas poddali niewoli,
Honorujących się Świata Panami!"



W momencie gdy ostatni wers pieśni wydobywał się z ust wierszoklety na scenie, butelka po winie przeleciała nad głową Anárion’a i burda ponownie się rozpoczęła, w trakcie zamieszania udało mu się wyślizgnąć przez okno. Udał się pospiesznym krokiem w stronę domu, jednakże po chwili dostrzegł za sobą dwóch, mocno podchmielonych ludzi, zmierzającym w jego stronę z nie do końca dobrymi zamiarami co można by wytłumaczyć tym że jeden z nich dzierżył przygotowany nóż. Widząc to Anárion wbiegł do domu z ogromną prędkością i począł szukać czegokolwiek co by nadało się na broń, napastnicy zdołali wparować zaś w tym czasie do domu. Mimo to Anárion zyskał trochę czasu ponieważ doskonale znał swój stary, „rodzinny” dom.Zdesperowany wzniecił ogień na parterze, poprzez rozbicie lampy oraz szklanej butli z naftą, tam gdzie znajdowali się zapijaczeni oprawcy. Po jakimś czasie usłyszał… Usłyszał słodki dźwięk agonii, nie dwóch a aż czterech swych oprawców… Czyli jednak dzisiaj jego wspaniali rodzice postanowili zostać w sypialni dłużej… Dom stał w płomieniach. Ogromna ilość dymu zadziałała na niego jak lodowate wiadro wody wylane na twarz, otrzeźwiło zmysły i wyrwało ze słuchania pieśni snutej, ze specjalną dedykacją dla Śmierci. Pragnienie uratowania własnej skóry poderwało go na nogi. Rzucił się w stronę wyjścia… Płonący i walący się dom nie mógł za długo wytrzymać. W trakcie gdy zbiegał ze schodów ku wyjściu ze stropu opadła ogromny nośny drąg, znajdujący się nad drzwiami. Gdy czujący smak zwycięstwa Anárion sięgał ku klamce, ten upadł wprost na ramię jego, przygniatając je. W ułamku sekundy zdążył przekląć wszystkie lata które spędził na wysługiwaniu się innymi. Przeklinał własną wątłość, mimo iż długo to nie trwało ogień trawił kolejne części domu… Podpalona belka również dawała po sobie poznać.Pierścień począł się topić, ręka wyglądała na zwęgloną… Po jakimś czasie gdy belka była dostatecznie strawiona przez ogień Anárion’owi udało się ją zrzucić. Okrywając rękę płaszczem i narzucając szczelnie kaptur na twarz ruszył ku bramom miasta. Płomienie dopiero zaczęły pojawiać się na dachu domu, jedyna nadzieja którą miał dotychczas spełniła się-udało mu ujść stamtąd niezauważenie. Uciekł z miasta, ruszając w kierunku lasów nieprzebytych by już nie miał do czynienia z nikim z rasy przez niego znienawidzonej… Tułaczka jego trwała mniej więcej miesiąc .Po miesiącu zaś, który upłynął od tego feralnego wydarzenia na swej drodze spotkał pierwszą, żywą i przyjaźnie do niego nastawioną duszę. Zaś był to druid. Elf, pustelnik który od wielu lat nie miał żadnego gościa w swych progach… Widząc go najzwyczajniej w świecie podszedł do niego i zaczął rozmowę, mimo tego że się nie znali rozmawiali jak starzy przyjaciele. Obydwoje rozumieli ideę samotności w tłumie. Mimo iż tego na początku nie zdradził, druid zaintrygowany był stanem jego prawej ręki.Anárion postanowił że mu zaufa, jako iż nie jest on człowiekiem. Swe dzieje opisał sposobem bardów, poetów i trubadurów wszelkiego rodzaju, przyjacielnatury zaś słuchał z zaciekawieniem. Godziny mijały a opowieść dobiegała końca… Zaś po jej zakończeniu druid zaproponował pomoc, której Anárion nie mógł odrzucić. Zaoferował mu zwrócenie władzy w prawym ręku oraz wspomniał o pewnej wadzie, jednak nie chciał o tym wiele mówić… Miesiące kuracji mijały. Efekty były bardzo zadowalające, ręka nabierała ludzkich kolorów, oraz była sprawna, jak kiedyś… Mimo to sygnet pozostał. Stopione, wydłużone „S” oznaczające pierwszą literę od imienia rektora akademii, zaś przypominać zaczął delikatnie klucz wiolinowy.Zaś haczyk idący wraz za sprawną ręką był specyficzny… A wynikał on ze szczególnej nienawiści do rasy ludzkiej. Mianowicie była to na takowych alergia. Alergia na ludzi, mająca być błogosławieństwem jak i przekleństwem-albowiem chroniła przed ludźmi złymi. Dawały znać o nich objawy alergii, obecność osób o wrogich zamiarach wywoływał silny katar oraz napad kichania, zaś wobec ludzi dobrych, przyjaznych kaszel oraz uczucie suchości, tak by jak najszybciej ugasić pragnienie z nimi przy kuflu w najbliższej karczmie.



Dukaty: 10
Umiejętności: Poezja(N), Śpiew(N), Etykieta(N).
Ekwipunek: Mapa, Sztylet, Kości do gry.
Siła:2
Inteligencja: 8
Wytrzymałość:3
Reakcja:7

Ostatnio edytowany przez Anárion S. de Voltarie (2013-06-30 23:03:25)

Offline

 

#2 2013-06-29 18:33:19

 Dares

Administrator

status dares-m@aqq.eu
13763440
Zarejestrowany: 2013-01-28
Posty: 682
Punktów :   

Re: Anárion Sanither de Voltarie

Karta Zaakceptowana

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.combat-forum.pun.pl www.progta.pun.pl www.java.pun.pl www.acemu.pun.pl www.eps2011.pun.pl