#1 2013-07-10 22:03:27

Astaroth

Mieszkaniec

47770065
Zarejestrowany: 2013-06-28
Posty: 37
Punktów :   

Astaroth

I



Wybiła północ. Mężczyzna klęczał pod świątynnym murem, osłonięty ciemną powłoką nocy. Wyraźnie na coś wyczekiwał. Wyglądał, jakby nie oddychał i emanował od niego nieziemski spokój. Sięgające do ramion, czarne, lekko falowane włosy, opadały mu teraz kosmykami na twarz. Przyodziany był w kolczugę, skórznie i czarne spodnie, których nogawki, włożone były w cholewy butów, tego samego koloru. Okryty był ciemnym płaszczem, a na plecach miał dwa, długie miecze, zaś przy pasie duży nóż myśliwski. Skończywszy rysowanie jakiegoś symbolu na wilgotnej, od padającego, przeszło pół godziny temu, deszczu ziemi, podniósł głowę. Twarz jego jedynie przypominała twarz zwykłego człeka, bowiem oczy owego męża, nie miały tęczówek, a ich miejsce zajmowały rozszerzone źrenice. Skóra jego była blada, a miejscami jakby nawet przezroczysta. Wykrzywił usta w złowieszczym uśmiechu, ukazując niewielkie, acz ostre zęby, następnie pociągnął kilka razy nosem i gwałtownie odwrócił głowę w stronę wrót świątyni. Usłyszał dobiegające stamtąd kroki, choć nikt inny nie byłby w stanie ich usłyszeć. Teraz jego zmysły były wyostrzone, widział, słyszał i czuł więcej. Skrócił pasek podtrzymujący zawieszoną na plecach broń, o dwie dziurki i szybko sprawdził, czy miecz, o dłuższej rękojeści wysuwa się wystarczająco gładko. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, odrzucił płaszcz i odkrył jakąś niewielką klatkę. W środku rysował się jakiś mały kształt. Mężczyzna wyprostował się, nadal skryty za murem i postawił obok siebie klatkę. Zamknął oczy i wyczekiwał, a w jego głowie odbijały się echem coraz to głośniejsze kroki. Jeszcze tylko kilka chwil... Rozpiął gwałtownie płaszcz i cisnął go obok siebie i w tym samym momencie, świątynne wrota otworzyły się z głuchym trzaskiem. Na dziedzińcu stanęła młoda kobieta, ubrana w zwiewną, acz uciskającą niemałych rozmiarów piersi suknię. Burza blond włosów opadała jej na plecy. Milczała przez dłuższą chwilę i wodziła wokół siebie zielonymi oczyma. Uśmiechnęła się nagle i zaczęła stąpać powoli w stronę bramy. Mężczyzna właśnie na to czekał. Schylił się i odtworzył drzwiczki klatki, a uczyniona na ziemi runa, tłumiła wszystkie jego dźwięki. Po chwili wyprostował się trzymając w ręku niewielkiego ptaka. Był to śpiący kanarek. Wojownik zbliżył go do ust, wyszeptał jakieś niezrozumiałe zaklęcie, a następnie podrzucił ptaka do góry. Ptaszyna zamachała kilka razy skrzydełkami i poleciała w stronę zbliżającej się kobiety. Nie minęło kilka sekund, nim owa dziewoja rozkrzyczała się głosem tak cienkim, że szyby w okolicznych budynkach popękały miejscami. Chcący właśnie zaatakować mąż, przeklął swą głupotę i złapał się za głowę, padając na kolana. Nie przewidział, że będzie miał do czynienia z banshee, był bowiem przekonany, że to zwykła czarownica. Wyostrzony zmysł słuchu podwoił efekt morderczej zdolności wiedźmy i niemalże powalił wojownika. Ten jednak opamiętał się i po kilku chwilach, kiedy kruszące okiennice wycie ucichło, szybkim, mamrotanym pod nosem zaklęciem stał się głuchy na wszystko wokół. Teraz musiał zdać się na pozostałe zmysły. Wykonał dwa szybkie kroki i odbił się prawą nogą od ziemi, wyskakując na przeciw panikującej wiedźmy. Tak jak myślał, kanarek odkrył jej prawdziwe oblicze. Z pięknej dziewuchy nie zostało nic, teraz mierzył wzrokiem starą, pryszczatą i kurewsko brzydką kobiecinę. Była zgarbiona i właśnie odgryzała główkę ptakowi, a jej urocza suknia, kontrastowała a bijącą od niej brzydotą. Błyskawicznie wyciągnął jeden z mieczy z pochwy i chwycił go oburącz. Srebrna klinga broni mieniła się lekko w świetle księżyca. Banshee spojrzała na wojownika i uśmiechnęła się lekko, żółtymi, popsutymi zębami. Odrzuciła truchło kanarka i ponownie wydawszy z siebie morderczy okrzyk, rzuciła się na mężczyznę. Tym razem nie padł on jednak na ziemię, a jedynie wykonał szybki skok w stronę nadlatującego przeciwnika. Kiedy był już wystarczająco blisko, odbił się nogą od ziemi, odskakując w prawo i ciął mieczem. Nie docenił jednak wiedźmy; nieludzko szybkim ruchem uniknęła ona srebrnej klingi i uderzyła łowcę szponami, odrzucając go na kilka metrów.
-Ponownie się spotykamy, Asataroth! - zawyła, lecz on tego nie usłyszał. Leżał jakieś pięć sekund oszołomiony tym, co przed chwilą się stało, a następnie zerwał się, ponownie łapiąc rękojeść miecza oburącz. Walka zdawała się być trudniejsza, niż myślał. Raz jeszcze się pomylił, chyba tracił wprawę. Wiedział, że jeżeli nie pokona wiedźmy do pierwszej godziny nowego dnia, to ponownie będzie musiał odczekać miesiąc, do pełni.  Robiło się nieciekawie. Łowca, krocząc ostrożnie, zaczął okrążać swego przeciwnika, a ten robił to samo. Miał sporą przewagę, gdyż główną bronią banshee był potężny krzyk, jakiego doświadczył zaledwie kilka minut temu. Mężczyzna spojrzał na swoje ramie - krwawiło i bolało jak cholera. Wiedział jednak, że nie może dać zwyciężyć bólowi, to zaważyłoby o jego porażce. Zrobił coś, czego robić nie powinien; ujarzmił uczucie bólu za pomocą magii. Teraz jednak, nawet gdyby doznał otwartego złamania, poczułby je wówczas, gdy wystająca kość zaczęłaby zaczepiać o budynki. Niebezpieczne posunięcie, ale jednak w tym momencie niezbędne. Wojownik gwałtownie ruszył na czarownicę, biorąc zamach mieczem. Raz, dwa, trzy i wybicie z prawej nogi, tak jak go uczyli. Wykonał obrót w powietrzu, tnąc mieczem i...

II




Szedł ciemną uliczką miasta, a wiatr targał jego czarnym płaszczem, nadając mężczyźnie wygląd olbrzymiego, złowieszczego ptaka. Deszcz tłukł niemiłosiernie w spragnioną wody ziemię, granatowe niebo przeszywały co jakiś czas błyskawice. Było jakieś dwie godziny przed północą i ulice miasta były praktycznie puste, nie licząc żebraków i oprychów. Szanujący się ludzie skończyli już pracę i siedzieli teraz w domach wraz ze swoją rodziną. A reszta, dopiero się rozkręcała. Dziwki, oszuści, złodzieje - oni wszyscy dopiero rozpoczynali robotę. W tej dzielnicy miasta było niewielu strażników. O ile w ogóle jacyś byli. Mało kto się tu zapuszczał, ze względu na liczne morderstwa, kradzieże i gwałty, jakie mają tu miejsce. Wieczorami unosił się tutaj zapach starego seksu, tytoniu i alkoholu. Dziś jednak, zewsząd dało się czuć woń świeżego deszczu. Cóż, miła odmiana... Kroczący przez miasto mężczyzna, zwał się Astaroth i właśnie zmierzał ku jakiejś karczmie, ażeby napić się, zabawić z jakąś dziewoją, a potem zasnąć samotnie w łóżku. Kolejna, pusta i nic nie warta noc u boku śmierdzącej wódką dziwki. Uroki bycia łowcą wynaturzeń.
-Złaźże z tego dachu, bo ślisko tam i zlecisz nim się obejrzysz. - zawołał mężczyzna w pustą przestrzeń, nie odwracając nawet głowy. Gdzieś z góry dobiegł go cichy okrzyk zdumienia, a za chwilę z dachu zeskoczył wysoki, rudowłosy chłopaczyna z nabijaną gwoździami pałką w dłoni. Zaraz po nim zeszło jeszcze czterech chłopa, każdy z nich z gębą kapturem zasłoniętą. Otoczyli wojownika, a ten zatrzymał się i uśmiechnął lekko, czego żaden ze zbójców nie zauważył.
-Nie jest rozsądnie samemu łazić o tej porze, wiecie, wędrowcze? - zapytał rudzielec i pogładził broń. Stanął naprzeciw swego celu i wyszczerzył, o dziwo, białe zęby.
-Może i tak, zapamiętam. A teraz złaź z drogi, pókim spokojny. - odrzekł łowca, a odpowiedziały mu donośne śmiechy bandytów.
-O nie, nie. Dawaj wszystko co masz, bo kości połamiemy, a truchło dla szczurów zostawimy. - zawołał rudowłosy przywódca całej zgrai, lecz zagłuszył go głuchy grzmot na niebie. Osłonięty płaszczem mąż, jednak to dosłyszał.
-Słuchaj, szczeniaku. Robiłem gorsze rzeczy, niż zabijanie dzieci, więc zbieraj swoje dziewczynki i spieprzajcie stąd. - to powiedziawszy ruszył przed siebie pewnym krokiem. Kapitan gangu nie był jednak byle płochliwą myszką, co tym razem okazało się błędem. Zamachnął się pałką, chcąc powalić swą ofiarę, lecz dosłownie w tym samym momencie, coś błysnęło i napastnik padł martwy na ziemię z poderzniętym gardłem. Ze stalowego ostrza łowcy skapywała powoli krew, a ten stał tylko w milczeniu wpatrując się w ciało chłopaka.
-Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia? - zapytał, lecz odpowiedział mu jedynie przeraźliwy jęk. Nikt już nic nie powiedział, jedynie jeden z przydupasów rudzielca zwymiotował i uciekł w popłochu. Reszta drużyny poszła jego śladami. Astaroth nie miał dzisiaj ochoty na pieprzenie się z jakimiś dzieciakami, a poza tym, był cholernie zmęczony. Schował miecz do pochwy, naciągnął szczelniej kaptur i ruszył ponownie do karczmy.

III




-Piwo. - zawołał do opasłego, wąsatego karczmarza - Cały antałek od razu, cobyście nie latali jak na sraczkę. - dodał i skierował się ku ostatniemu, wolnemu stolikowi w całej gospodzie. Właściciel oberży kiwnął jedynie głową i ruszył na zaplecze po trunek. Wewnątrz tawerny było więcej osób, niżby można przypuszczać. Zapewne dziś wieczór miała być jakaś zabawa, toć córka oberżysty za mąż wychodzi. W kwestii urody, to jednak w tatusia się wdała, ale w końcu to nie on się z nią żenił. Zwalił się ciężko na krzesło i odetchnął. Tego dnia wykonał kawał, dobrej roboty - bazyliszek nie będzie już nękał mieszkańców okolicznej wioski. Niepokoił go fakt, że się namnożyło kurewstwa, co dosyć niespotykane było. Ale, jak widać, matka natura miewa swoje humorki. Astaroth ściągnął obydwa miecze z pleców i położył obok siebie, to samo uczyniwszy z płaszczem. Widział, że goście knajpy obserwują go z ciekawością. Nie miał co się im dziwić, w końcu nie codziennie spotyka się takiego odmieńca, jakim jest styks. Dziwną zaprawdę rasę reprezentował wojak i dobrze o tym wiedział. Choć polował na wszelakie potwory, sam był pieprzonym wynaturzeniem. Ludzie mijali go z daleka, wytykali palcami i nie raz obrzucali kamieniami. Jednakowoż tych ostatnich odganiał mieczem. Nie żałował jednak tego, jakim się urodził. Wszak były i dobre strony tego, na pozór, niewdzięcznego pochodzenia. Potrafił w dowolny sposób manipulować swymi zmysłami, oraz charakteryzował się nieziemską zręcznością i szybkością. Potrafił wyciągnąć broń i rozpłatać gardło przeciwnikowi, nim ten zdążył mrugnąć. Dlatego mało kto chciał z nim zadrzeć. I dlatego też zaczął pracować jako najemny eksterminator wynaturzeń. Tak, wyniosła nazwa, ale ludzie nazywali go po prostu łowcą. Niewdzięcznicy. Gdyby nie on, całe miasta wyżynane byłyby przez bazyliszki, banshee, wiły, wilkołaki i inne ścierwo. Jednak w pewien sposób, pośród tego całego „ścierwa” czuł się momentami lepiej, niż w środowisku ludzi. Ale nie ma co pieprzyć, czas się napić i z jakąś kurtyzaną zabawić. Karczmarz właśnie przyniósł piwo i wyczekiwał na zapłatę...

IV



Wyekwipowanie: dwa, dwuręczne miecze [srebrny i żelazny], kolczuga, płaszcz

Umiejętności: Tropienie (N), Polowanie (N), Alchemia (N)

Siła 5 | Inteligencja 5 | Wytrzymałość 5 | Reakcja 5

Ostatnio edytowany przez Astaroth (2013-07-10 22:18:04)

Offline

 

#2 2013-07-10 22:21:57

 Dares

Administrator

status dares-m@aqq.eu
13763440
Zarejestrowany: 2013-01-28
Posty: 682
Punktów :   

Re: Astaroth

Karta Zaakceptowana

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.eps2011.pun.pl www.java.pun.pl www.progta.pun.pl www.wol.pun.pl www.acemu.pun.pl